Wystawiona ocena obejmuje tylko i wyłącznie zmiany wprowadzone w zremasterowanej wersji gry.
Oryginalna Broken Sword: The Shadow of the Templars, ta sprzed 29 lat, rozpoczyna się iście bombowo. Mam na myśli nie tylko scenę wybuchu, w której omal nie ginie główny bohater, ale całą sekwencję początkowych scen. Począwszy od pamiętnego intro, poprzez pierwsze interakcje na ulicach podejrzanie wyludnionego Paryża, w tym przypadkowe spotkanie George'a z niejaką Nico; gdy oboje w zasadzie nie wiedzą jeszcze, że to dopiero pierwszy krok do bliższej znajomości (oryginalne materiały promocyjne i pudełko gry też nie zdradzały, jaką rolę Nico odegra w przygodzie George'a). Poza zgrabnym zawiązaniem fabuły, widać też jak gra stopniowo odsłania swoje atuty bardziej techniczne. Takie jak płynna animacja w podwyższonej rozdzielczości (w tym tzw. parallax scrolling ładnie wykorzystany już w pierwszej lokacji) czy muzyka dopasowująca się w czasie rzeczywistym do poczynań bohatera (np. w zaułku z wyskakującym znienacka kotem). Przypominając przy tym, jak bardzo przygodówki zmieniły się w ciągu zaledwie kilku lat, jaką (r)ewolucję przeszły od czasu poprzedzającej Broken Sworda Beneath a Steel Sky i tylko cztery lata starszej Lure of the Temptress.
Wydana w 2009 roku Broken Sword: Shadow of the Templars - The Director's Cut to de facto połączenie wersji reżyserskiej z typowym growym remasterem. Niestety, podtytuł The Director's Cut można tu rozumieć nieco dosadniej niż "cięcie reżyserskie". Bardziej jako "reżyserskie odrąbanie", a może nawet "okaleczenie". Wyjątkowo brutalnie potraktowany został już sam początek. Gra nie zaczyna się tym razem sceną wybuchu w kawiarni, a naciąganym prologiem z Nico w roli grywalnej. Bohaterka przypadkiem staje się świadkiem morderstwa, którego głównym podejrzanym nie jest kolorowy klaun, lecz dla odmiany czarno-biały mim. I tak, nim Nico po raz pierwszy spotka się Georgem, my wiemy już o niej więcej, niż byśmy chcieli. Chociażby to, że w swojej pracy nieszczególnie przejmuje się zasadami. Nico-dziennikarka kradnie, niszczy drogocenne antyki czy artefakty (np. bezmyślnie zachlapując je farbą), a podczas wywiadu z wdową po zamordowanym dosłownie chwilę wcześniej niedoszłym kandydacie na prezydenta, nie cofnie się przed najbardziej nietaktownym pytaniem:
 |
To, co zrobiono z początkiem Broken Sworda w The Director's Cut można by porównać z hipotetycznym prologiem np. Sanitarium, w którym bohater, zanim wsiada do samochodu w pierwszych ujęciach intro, musiałby rozwiązać zagadkę zgubionych kluczyków albo znaleźć i wymienić pasek rozrządu. Po czymś takim napięcie siada, a klimat gdzieś się rozmywa. Niestety dalej wcale nie jest lepiej. Dla przykładu, wplecione w Broken Sworda - The Director's Cut nowe kwestie dialogowe George'a brzmią jakby bardziej sztucznie, nienaturalnie. Ale zdecydowanie najbardziej zwracają uwagę zmiany w grafice. Nieznośnie statyczne pseudo-komiksowe ujęcia, wmieszane pomiędzy oryginalne sekwencje filmowe, wyglądają jak tymczasowe tzw. placeholdery z niedokończonej wersji (żeby daleko nie szukać, skojarzyły mi się z niepokolorowanymi tłami w końcówce tego wczesnego zwiastunu). Pewne mniej zauważalne, poboczne animacje po prostu z gry wycięto. Co można by tłumaczyć ograniczonym czasem i/lub budżetem na ich "remasterowanie". Tylko po co w takim razie dodane zostały portrety postaci, których w pierwowzorze w ogóle nie było? Niezbyt pasujące, jakby przeklejone z innej gry.
Tak nieudana edycja rozszerzona byłaby bardziej zrozumiała, gdyby produkcję powierzono zupełnie nowemu zespołowi (jak było z Blade Runnerem - Enchanced Edition albo The Last Express - Gold Edition). Tym trudniej pojąć, że pod Broken Swordem - The Director's Cut podpisała się ta sama firma, z tym samym Charlesem Cecilem na czele, który niegdyś wyreżyserował oryginał. Niezbyt zmartwiła mnie więc zapowiedź oficjalnego zdelistowania, wycofania gry z dystrybucji internetowej. Szkoda, że dopiero z okazji ubiegłorocznej, jesiennej premiery kolejnej wersji Broken Sworda - tej z podtytułem Reforged. O niej może innym razem.
|