Recenzja - Alfabet śmierci
Alfabet śmierci - recenzja
Aegnor, 12 grudnia 2005
       [zobacz jak oceniamy gry]

Zalety:
+ pod względem irracjonalności zagadek gra jest chyba światowym fenomenem
+ twórcy chyba się dobrze bawili
Wady:
- gracze na pewno nie będą się dobrze bawili
Krótko:
Zamiast przygniatającego koszmaru otrzymujemy koszmarny gniot. Nieporozumienie porównywalne ze Stanem Tymińskim w II turze wyborów.

"Tylko na jawie opowiesz sen. Tylko we śnie zrozumiesz..."

Kuszony sentymentem do mojej wysłużonej Amigi 600 HD i nowym nabytkiem w postaci pudła pełnego dyskietek, postanowiłem znowu zasiąść to tego zacnego komputera by powspominać 16-bitowe czasy. Na pierwszy ogień poszła polska przygodówka o intrygującej nazwie Alfabet śmierci. Jak się wkrótce okazało, mój wybór okazał się dramatycznie chybiony. Ale do rzeczy...

FABUŁA

Fabuła stwarza wrażenie pisanej w miarę postępów w tworzeniu gry. Jest prymitywna, niespójna, a pozorna głębia treści przerasta w pewnym momencie autorów na tyle, że zaczynają się w niej dokumentnie gubić. Widać wyraźnie, że to treść gry była dostosowywana do zebranego materiału, a nie na odwrót. Najciekawszy chyba element scenariusza autorzy sugerują już w tytule, zresztą nie ma to większego znaczenia bo nasz bohater wpada na właściwy trop w zasadzie bez naszego udziału. Także dialogi są w większości bardzo słabe i epatują dworcowym poczuciem humoru, chociaż spotkamy też kilka autentycznie zabawnych konwersacji. Jakby tego było mało w większości dialogów wszystkie dostępne opcje rozmowy są podobne do siebie i równie głupie, a wybór i tak pozostaje bez wpływu na przebieg zdarzeń. To kolejna słabość tej gry - rozmowy bardziej służą tu tłumaczeniu niejasnej fabuły niż jej rozwijaniu. Często też spotkamy się z sytuacją, gdy nasz bohater pyta o osoby, o których nigdy wcześniej nie słyszał. Występujące z rzadka obszerniejsze wstawki tekstowe również są w najlepszym razie przykładem grafomańskiego pustosłowia. Dużo tu zbędnych frazesów, pseudomistycyzmu i rubasznych żartów, a za mało solidnej redaktorskiej pracy i znajomości pisarskiego fachu.

Jednak najsłabszym punktem tej i tak bardzo mizernej pozycji jest poziom zagadek, który jest zwyczajnie żenujący. Pół biedy, gdyby były one zbyt łatwe lub morderczo trudne, ale one są zwyczajnie głupie i irracjonalne. Chyba, że dla kogoś zabicie strzałem z pistoletu niewinnej sarny jest w pełni logicznym sposobem na zdobycie okularów (okulary rzecz jasna są potrzebne żeby wejść do lasu). Kawałek dalej jest piwniczka, zbyt ciemna by do niej wejść, więc musimy oblać ją wiadrem wody, w ten sposób uwidocznić pole siłowe broniące wejścia, zrobić mu zdjęcie aparatem fotograficznym i zanieść je Duchowi Rzeki, by ten z kolei dał nam odpowiednią miksturę, po wypiciu której pole siłowe przestanie być dla nas problemem. "To przecież rudymentarne, drogi Watsonie" - chciałoby się rzec z ironią i gorzko zapłakać. Tym bardziej, że nie są to jakieś ekstremalne przykłady ale miarodajna próbka tego, czego się po Alfabecie śmierci możemy spodziewać.

GRAFIKA

To co kiedyś miało być największym atutem gry, dzisiaj odstrasza od monitora. Kilkanaście nieostrych i zwyczajnie brzydkich zdjęć lokacji, na których desperacko szukamy kształtów znajomych przedmiotów. W roli bohaterów dramatu kolejnych kilkanaście statycznych fotografii lokalnych naturszczyków, którzy zdawali się nie wiedzieć czemu mają służyć robione zdjęcia. Zresztą trudno ich winić, zapewne twórcy na tym etapie nie mieli jeszcze pomysłu co z nimi zrobić. Gra wprost obfituje w "polowanie na piksele", które przy tak tragicznej jakości zdjęć staje się zwyczajną męczarnią. Problem z dostrzeżeniem młotka leżącego tuż przed bohaterem świadczy dobitnie o specyficznej "przyjemności" jaką będziemy z gry w Alfabet śmierci czerpać pełnymi garściami.

MUZYKA

Muzyka to za dużo powiedziane - mamy tu w zasadzie jeden moduł złożony z kilku dźwięków. Na początku wydaje się znośny i nawet buduje pewnego rodzaju nastrój grozy, jednak po kwadransie gry takie "rzępolenie" potrafi przepiłować blat biurka. Autorzy przewidzieli najwidoczniej zgubne skutki efektów swojej muzycznej twórczości, bowiem muzykę można bez problemu (i bez żalu) wyłączyć.

STEROWANIE

Poruszanie się po skromnym uniwersum Alfabetu śmierci jest kolejną wadą gry. O ile na początku zastosowano ciekawe rozwiązanie polegające na wyborze lokacji z przydworcowej mapy, o tyle później jest już coraz gorzej. Mapa znika, te same lokacje pojawiają się w przedziwnych konfiguracjach przestrzennych, symbolizują różne miejsca, a wyszukiwanie na zdjęciach "aktywnych miejsc" przejścia do innych plansz może wyprowadzić z równowagi każdego. W rezultacie my tracimy całkowicie orientację przestrzenną a twórcy resztki naszej sympatii. Sterowanie odbywa się w zasadzie za pomocą myszy i tylko w jednym punkcie rozgrywki gracz będzie musiał użyć... przycisku Fire na joysticku, co jest rozwiązaniem całkiem ciekawym i uzasadnionym sytuacją.

Sam interfejs nie jest może szczególnie komfortowy, ale nie nastręcza też większych trudności - mamy tu klasyczne menu typu oglądaj/rozmawiaj/weź/daj/użyj. Nasz bohater bez słowa sprzeciwu w swym inwentarzu zmieści stół kuchenny, młynek do kawy, wiadro i wiele innych przedmiotów niezbędnych każdemu poszukiwaczowi przygód. Szkoda tylko, że bardzo często za próby zupełnie logicznych działań musimy się nasłuchać litanii narzekań na nasze skromne rzekomo możliwości umysłowe. Boleśnie daje znać o sobie brak beta-testów produkcji.

FATALITY

Z recenzenckiej rzetelności wypada wspomnieć, że gra ukazała się także w wersji na kości AGA. Była ona podobno bogatsza o kilka elementów w stosunku do swej "uboższej" siostry, jednak nie znalazłem w sobie dość cierpliwości by je ze sobą porównywać.

Podsumowując. Alfabet śmierci nie jest ani grą dobrą, ani nowatorską. Nawet na tle ówczesnych polskich produkcji wypada grubo poniżej przeciętnej. Jeśli byłby to produkt czysto amatorski, można by taką wpadkę jeszcze zrozumieć. Jednak w przypadku produkcji komercyjnej taka jakość (a raczej jej brak) jest nie do przyjęcia, szczególnie jeśli uświadomimy sobie, że gra powstała w 1996 roku. Nie jest to więc tylko wynik ograniczeń sprzętowych (wszak na Amigę powstało wiele kapitalnych przygodówek), a raczej braku pomysłu i doświadczenia po stronie twórców. Szkoda tylko, że za te braki zapłacić musi gracz. Alfabet śmierci to kolejne wtórne i nijakie dzieło programistów znad Wisły, mocno nadgryzione już zębem czasu i przysypane pyłem historii. I niech tak zostanie. Lepiej go nie odkopywać.


Copyright (c) Przygodoskop. Wszelkie prawa zastrzeżone.