Mini recenzje - Trüberbrook
Trüberbrook - mini recenzja
 Elum, 20 grudnia 2022
       [zobacz jak oceniamy gry]

Trüberbrook zaczyna się na stacji benzynowej. Niejaka Gretchen zjechała tu, by uzupełnić płyny w swoim motorze. Niestety stacja wygląda na nieczynną, w zasięgu wzroku nie widać żywej duszy, nie słychać nawet jakichkolwiek odgłosów najbliższej drogi. Jest bardziej zagadkowo niż w podobnej scenie otwierającej Kentucky Route Zero. Z punktu widzenia postaci nie wygląda więc to wszystko zbyt dobrze. Za to z perspektywy gracza - naprawdę ładnie. Już w pierwszej lokacji uwagę zwraca jej nietypowe wykonanie, wykorzystujące tzw. fotogrametrię czyli metodę skanowania 3D. Sama fotogrametria zaistniała w grach przygodowych jeszcze przed Trüberbrook, upodobali ją sobie m.in. Astronauci od dolnośląskiego Ethana Cartera. Różnica polega na tym, że w przypadku Trüberbrook nie odtwarzano w ten sposób rzeczywistych plenerów, lecz ręcznie stworzone przez zespół btf (bildundtonfabrik) miniatury. Co w połączeniu z trójwymiarowymi postaciami dało efekt niespotykany w innych przygodówkach.

Następująca po wstępie na stacji scena z wspinającym się krętą górską drogą maleńkim busem (przypominającym wczesny model Volkswagena Transportera) w stronę tytułowego miasteczka, to jedna z bardziej malowniczych czołówek, jakie widywałem w przygodówkach. Głównym pasażerem jest tu Amerykanin o nad wyraz niemiecko brzmiącym nazwisku Hans Tannhauser, który pobyt w Trüberbrook wygrał na loterii... w której nie brał udziału. Jak przystało na doktora fizyki kwantowej, który uczył się u samego Erwina Schrödingera, Hans zaistniałą sytuacją jednocześnie martwi się i żywi nadzieję na ciekawą przygodę. Też miałem nadzieję. Niestety od pewnego momentu, gdy bohater zdążył już poznać główne atrakcje Trüberbrook i zapoznać z większością miejscowych, coraz częściej zadawałem sobie w myślach pytanie, czemu tu wszędzie jest tak... nudnawo. Wprawdzie na bawarskiej prowincji powinno być trochę nudno, na tym poniekąd polega jej urok. Tylko że w dobrej przygodówce nawet sceny, w których pozornie nic się nie dzieje zrealizowane są tak, że nie sposób się oderwać. Tymczasem Trüberbrook z każdą godziną angażuje coraz mniej, bo coraz bardziej utwierdza w przekonaniu, że pewnego poziomu nie przeskoczy.

Co z tego, że Hans potrafi wodzić wzrokiem za gorącymi punktami, gdy inne postacie nie zauważają rzeczy dziejących się dosłownie tuż pod ich nosem; nie zwrócą uwagi nawet gdyby ktoś paradowałgdy ktoś paraduje przed nimi w średniowiecznej zbroi. W bezpośrednich interakcjach również wypadają raczej przeciętnie, rozmowy często brzmią sztucznie. Nie pomaga niedbałe, nie pozbawione błędów polskie tłumaczenie, z czego najbardziej zapadł mi w pamięć dosłownie przełożony zwrot "...in the same boat" (w grze "są w tej samej łodzi" zamiast "jadą na tym samym wózku"). Może dlatego, że nie jest to jedna z tysięcy linii dialogowych, ale śródtytuł rozdziału. Na pocieszenie w polskim wydaniu gry można wybrać obok angielskiego dubbingu także oryginalny niemiecki, który do Trüberbrook wyjątkowo pasuje. Przy czym nawet z niemieckim dubbingiem, Hans zapisujący spostrzeżenia na swym nowoczesnym dyktafonie brzmi jakby koniecznie chciał naśladować agenta Coopera z Twin Peaks. I szkoda, że równocześnie nie ma kompletnie nic do powiedzenia w temacie rzeczy, które nosi w kieszeniach. Zagadką jest, dlaczego w przygodówce z tak bardzo klasycznym ekwipunkiem zabrakło choćby podpisów poszczególnych przedmiotów; w dodatku narysowanych na tyle symbolicznie, że często trzeba się domyślać, czego w danej chwili używamy. To zdecydowanie najbardziej irytujący problem. Przygodówka opierająca się za zagadkach ekwipunkowych de facto nie daje szansy ich porozwiązywać.

Z drobniejszych mankamentów kompletnie niezrozumiały jest dla mnie brak w menu opcji zapisywania stanu gry, choć Trüberbrook ewidentnie to potrafi. Wystarczy przejść pomiędzy dowolnymi lokacjami i zapisuje się automatycznie. Dlaczego więc nie robi tego normalnie? Być może gra po prostu cierpi na częstą przypadłość produkcji dofinansowanych kickstarterowo - pod presją graczy wydana została za szybko, w wersji niewykończonej. Albo - okrojonej na tyle, by wystarczyło zebranych pieniędzy. Na każdym kroku widać, że najwięcej środków przeznaczono na wygląd lokacji, na detale scenerii dostępnych o różnych porach (dnia lub roku). Z drugiej strony, muzyka kojarzy mi się głównie ze słabym mini koncertem, w którym bohater zmuszony jest uczestniczyć na pewnym etapie gry. Ale najgorzej, że postacie, wątki itd. potraktowane są tak bardzo powierzchownie, urywają się znienacka lub pojawiają nie wiadomo po co. Liczyłem, że polubię Trüberbrook, że jej treść będzie równie niebanalna, jak oprawa graficzna. Na własnej skórze przekonałem się, że rację mają jednak przygodówkowicze, którzy urlop w miasteczku raczej odradzali.


Copyright (c) Przygodoskop. Wszelkie prawa zastrzeżone.