Nie przepadam za przygodówkami z nadmiarem różu na pierwszym planie. Zapewne dlatego do dziś nie zagrałem w obie Różowe Pantery ani w Rianę Rouge. Nie wyobrażam sobie też spin-offu Torin's Passage z różowawym Booglem albo Toonstrucka z Fluxem w roli głównej. Najpewniej nie udźwignęli by takiej odpowiedzialności i w najlepszym razie skończyło by się czymś na kształt The Critter Chronicles - przez tytułowego włochatego wyraźnie słabszej od The Book of Unwritten Tales.
Nie inaczej jest w przypadku Prosiaczka i Przyjaciół (na motywach filmu pod takim samym tytułem). Różowiutki bohater, który od zawsze doskonale sprawdzał się w roli towarzysza podążającego za tzw. Puchatkiem, w roli pierwszoplanowej wyszedł niestety blado. Choć tym razem nie jest to wyłącznie jego wina. Przede wszystkim scenarzyści filmu zrobili z niego jeszcze większą ciamajdę niż we wcześniejszych (i późniejszych) przygodach. W polskiej wersji filmu i gry nie pomogło też, że głosu użyczył mu drugi oficjalny aktor prosiaczkowy; zamiast oryginalnego Mirosława Wieprzewskiego, który tę rolę przez lata odgrywał perfekcyjnie.
 |
A może jednak zbyt dużo wymagam. Przechodząc Prosiaczka łatwo zapomnieć, że to przygodówka przeznaczona dla kilkulatków, bo... zaprojektowana została z poszanowaniem inteligencji młodego gracza. Cóż, gry dla dzieci często bywają prymitywne, głupawe. Tu odwrotnie, wszystko jest bardziej staranne i przemyślane. W oczy od razu rzuca się oprawa graficzna zgodna z pierwowzorem. Choć do 2003 roku branżą gier niemal całkowicie zawładnęła ówczesna moda na trójwymiar, lokacje i przyjaciele Prosiaczka narysowani są jak w filmie. Proste zadania jakim po drodze trzeba stawić czoła są logiczne, a urozmaicające zabawę łamigłówki (polegające np. na złożeniu przedmiotu z dostępnych kawałków lub ułożeniu przedmiotów w zadanej kolejności) sensownie powiązane z treścią gry. Innymi słowy, jest jak w pełnoprawnej przygodówce, tylko maksymalnie uproszczonej. Ale nie mogło być inaczej, skoro pracowali przy niej Ron Gilbert i Dave Grossman. Szkoda tylko, że prowadzony Prosiaczek w każdej dosłownie lokacji ustawia się zawsze w jednym miejscu, jakby cierpiał na nerwicę natręctw; co do niego w sumie trochę pasuje, poza tym jest to dość częsta przypadłość bohaterów przygodówek dla dzieci, ale jednak nie mogłem się przyzwyczaić.
W temacie drobnych niedoskonałości przeszkadzało mi też dość toporne, miejscami, tłumaczenie. Nie potrafię również wymazać z pamięci ekranu tytułowego polskiej wersji, na którym słowa "Gra Przygodowa" dopisane zostały, nie wiedzieć czemu, nie pasującą do niczego czcionką... Comic Sans. Przy czym najbardziej rozczarowuje niewielka objętość Prosiaczka, ważącego na płycie CD zaledwie 200 megabajtów. Można odnieść wrażenie, że gra pierwotnie miała być dłuższa. Brakuje m.in. sceny z Kangurzycą, obecną w filmie i kilka razy wspominaną w komentarzach/dialogach gry. Z braku Krzysia, chyba najbardziej irytującej postaci w uniwersum Stumilowego Lasu, nawet się ucieszyłem. Ale tylko trochę, bo wygląda na to, że powód okrojenia Prosiaczka może być mroczniejszy niż wszystkie Wuzle, Słasice i inne czarne charaktery Stumilowego Lasu razem wzięte...
 |
Mam na myśli historię, która wydarzyła się za kulisami produkcji Prosiaczka i niedługo później doprowadziła do zamknięcia Hulabee Entertainment. W roku premiery gry wyszło na jaw, że współzałożycielka Hulabee, która wcześniej wspólnie z Ronem Gilbertem prowadziła także Humungous Entertainment, wykorzystała firmę do wyłudzenia kredytów w łącznej wysokości półtora miliona dolarów na zakup... swojego wymarzonego domu. W 2005 roku Shelley Day skazana została na dwa i pół roku więzienia. Tymczasem Ron Gilbert zniechęcił się do klasycznych przygodówek na okrągłe dziesięć lat.
|