Mini recenzje - Dark Nights with Poe & Munro
Dark Nights with Poe & Munro - mini recenzja
Elum, 5 października 2023
       [zobacz jak oceniamy gry]

Gry FMV i filmy interaktywne rzadziej niż przygodówki z innych (pod)gatunków przeradzają się w serie. Nie mają pod tym względem łatwo, w końcu od zawsze były mniej popularne. Ponadto występują w nich prawdziwi aktorzy, których trudniej namówić do ponownej współpracy niż bohaterów narysowanych lub wyrenderowanych. Co udało się w przypadku Dark Nights with Poe & Munro, która zrodziła się jako dość niespodziewany spin-off The Shapeshifting Detective. A przy okazji jest jednym z pierwszych, o ile nie pierwszym w historii prequelem przygodówki FMV; ze starszymi aktorami wcielającymi się w role odmłodzonych postaci.*

Również sama fabuła Dark Nights with Poe & Munro wymyka się typowym przygodówkowym schematom, zwyczajom. John Poe i Ellis Munro prowadzą lokalną rozgłośnię radiową, co rusz wplątując się w kolejne sprawy kryminalno-paranormalne, niczym Fox Mulder i Dana Scully. Rzecz w tym, że bardziej niż na ich rozwiązywaniu, gra koncentruje się na relacjach pomiędzy główną parą. Podczas gdy inni bohaterowie przede wszystkim szukaliby wyjścia z sytuacji, Poe i Munro częściej rozmawiają o odczuciach i uczuciach, m.in. o stojącej im na drodze do szczęścia... małżonce Johna (sam Poe swoje powiązania z żoną nazywa "małżeństwem Schrödingera"). Jak na tak nie do końca szczerych i uczciwych bohaterów, John i Ellis są przy tym wyjątkowo sympatyczni. Spodobał mi się też subtelny, nienachalny humor przewijający się po drodze. A także to, że Poe & Munro bardziej niż interaktywny film przypomina sfilmowany spektakl teatralny.

Każdy z sześciu samodzielnych mini odcinków, z czołówką jakiej nie powstydziłby się serial Netflixa, rozpoczyna się podczas nocnej audycji radiowej. Szkoda, że są one aż tak krótkometrażowe, jednak bardziej przeszkadza ich w gruncie rzeczy znikoma interaktywność. Co rzuca się w oczy szczególnie w odcinku rozgrywającym się na kozetce w gabinecie u Doctora Dekkera, gdzie będący atrakcją wcześniejszej gry interfejs tekstowy zastąpiły niewiele mówiące ikony wyboru. A to i tak ten bardziej angażujący fragment. Przez większość Dark Nights with Poe & Munro momentami można wręcz zapomnieć, że w ogóle na cokolwiek wpływamy. Nie napiszę, że wybory bywają iluzoryczne, bo alternatywnych scen i ścieżek zmieściło się na tyle, by nie powtarzały się za drugim czy nawet trzecim razem. Problem w tym, że interfejs jest tak symboliczny i niejasny, że często ciężko domyślić się, co właściwie w danej chwili wybieramy; jaką decyzję podejmą bohaterowie po kliknięciu w kolejne pomarańczowe kółeczko znienacka pojawiające się na ekranie.

Każda z dotychczasowych gier od D'Avekki jest nieco inna pod względem rozgrywki. W przypadku Dark Nights with Poe & Munro widać, że twórcy najwięcej pracy poświęcili na stronę filmową, niestety kosztem całej reszty. Co prawda trudno winić film interaktywny za to, że nie jest klasyczną przygodówką - to tak jakby oceniać przygodówkę przez pryzmat tego, że nie jest platformówką - ale gdyby Poe & Munro częściej przypominała, że jest również grą (nie tylko aktorską), wówczas nie zawahałbym się ocenić jej na pełne cztery gwiazdki.


* nie liczę The Journeyman Project: Pegasus Prime czy Overseera, gdzie wystąpiły podobne paradoksy czasoprzestrzenne, ale które były bardziej remake'ami
Copyright (c) Przygodoskop. Wszelkie prawa zastrzeżone.