Mini recenzje - Willy Morgan and the Curse of Bone Town
Willy Morgan and the Curse of Bone Town - mini recenzja
 Elum, 29 października 2022
       [zobacz jak oceniamy gry]

Słynny archeolog i poszukiwacz przygód Henry... Morgan zniknął w niejasnych okolicznościach. Dosłownie zapadł się pod ziemię. Dokładnie dekadę później jego nastoletni syn Willy niespodziewanie odbiera dziwny list polecający mu udać się do tytułowego miasteczka i dokończyć to, czego sam ojciec nie zdołał. A być może również go odnaleźć! Podekscytowany Willy rzuca więc wszystko i czym prędzej zaczyna się pakować. Ponieważ przed nim daleka droga, niezbędny będzie przede wszystkim rower.

Rower, do którego poszczególne części zostały z nieznanego powodu rozrzucone po całym domu. Willy Morgan and the Curse of Bone Town zaczyna się więc jak jedna z tych fabularyzowanych przygodówek hidden object, w których zbieranie poukrywanych na ekranie przedmiotów ubarwia nieskomplikowana fabuła. I właściwie tak mogłoby zostać do końca, bo gry w takiej konwencji też przecież miewają swój urok. Szybko okazuje się, że twórcy Willy'ego Morgana, zainspirowani przygodami legendarnego Indiany, Guybrusha i im podobnych bohaterów, postawili jednak na klasyczne zagadki ekwipunkowe. Trochę zapominając o tym, że powykrzywiana estetyka wacky adventure też powinna rządzić się jakąś tam swoją logiką.

Trudno zrozumieć tok myślenia Willy'ego, gdy cyrklem wydłubuje kamień z pamiątkowego pierścionka mamy, żeby zrobić sobie wytrych. A równocześnie nie chce nawet zgasić lampki nocnej w pokoju rodziców, bo "mama widocznie miała powód, by zostawić ją włączoną". Do wyciągnięcia korka z wanny pełnej wody, której sam sobie wcześniej nalał, potrzebuje... przepychaczki, "żeby się nie zmoczyć". Warto dodać, że woda jest czysta i nie pływają w niej piranie czy węgorze elektryczne, a jedynie gumowa kaczka... i nie wiadomo dlaczego koło zębate (tak, kolejna część rowerowa). Choć mam wrażenie, że podobnych niedorzeczności z biegiem gry jest coraz mniej (tak jakby twórcy na bieżąco uczyli się jak ją projektować), to niestety przemyślenia bohatera, którymi okraszone są wszelkie aktywności, nie stają się wcale ciekawsze. Co więcej, ton jego wypowiedzi nie zmienia się bez względu na sytuację. Każdą kwestię wypowiada głosem, jakby właśnie składał zamówienie w miejscowej restauracji, tej serwującej wyłącznie dania z kury.

Jeśli ktoś nie lubi kurczaka, to w tytułowym miasteczku czynna jest też konkurencyjna gospoda, w której przy okazji można wynająć pokój. A także bardziej nowoczesny pub przypominający, że akcja gry toczy się w XXI wieku. Po drodze zwiedzić należy też ratusz, bibliotekę, mini muzeum, opuszczony lunapark czy kościół, w którym Willy zaznacza swą obecność roztrzaskując zabytkowy witraż; właściwie bez powodu. Odwiedzając każde z tych i paru innych miejsc spotkamy mniej więcej tuzin nierozróżnialnych, nijakich postaci. Rozmowy z nimi brzmią jakby napisał je program do generowania stereotypowych dialogów w przygodówkach. Cóż, dobrze, że przynajmniej jest ładnie, choć bardzo statycznie. Lokacje są niestety ubogie w jakiekolwiek animacje, no i zdecydowanie nie wyglądają na 2020 rok, bardziej 2010. Przy czym to akurat najmniejszy problem. Pośród przygodówek retro w niskiej rozdzielczości czy tych naśladujących wczesną grafikę 3D, znajdzie się przecież miejsce i na retro prerenderowane.


Copyright (c) Przygodoskop. Wszelkie prawa zastrzeżone.