Mini recenzje - The Many Pieces of Mr. Coo
The Many Pieces of Mr. Coo - mini recenzja
Elum, 12 października 2023
       [zobacz jak oceniamy gry]

Pan Coo był głodny. Niekoniecznie interaktywnych przygód, raczej w dosłownym tego słowa znaczeniu zapragnął po prostu napełnić brzuszek. Za wymarzone jabłuszko, co rusz wymykające mu się z rąk, dałby się wręcz pokroić na plasterki. Niestety nie przewidział, że w abstrakcyjno-surrealistycznej rzeczywistości jego życzenie może spełnić się aż nazbyt dosłownie. Nie zdążył nawet mrugnąć, kiedy jego głowa, tułów oraz część spodnia zostały paroma sprawnymi cięciami rozdzielone od reszty. Teraz nie pozostaje mu im nic innego, jak nauczyć się samodzielności. Przynajmniej do czasu, dopóki się nawzajem nie poodnajdują.

Pierwsze kawałki The Many Pieces of Mr. Coo są jak interaktywna kreskówka. Praktycznie każde kliknięcie wyzwala kolejną scenę przybliżającą tytułowego bohatera ku przeznaczeniu. Przed którym nie ucieknie, jako że fabuła jest skrajnie liniowa, ale w przypadku takiej gry to całkiem zrozumiałe. Niewiele przygodówek, szczególnie tych nowszych, może pochwalić się równie staranną, narysowaną klatka po klatce animacją. Nie ma mowy o chodzeniu na skróty, gdy nawet przemieszczanie się pana Coo w obrębie lokacji to każdorazowo osobna sekwencja. Ponadto całość utrzymana jest w ciekawej, nieco niedzisiejszej estetyce. Potocznie przymiotnikiem "retro" zwykło nazywać się gry naśladujące wczesną grafikę 2D czy 3D, przede wszystkim od strony technicznej. Tymczasem The Many Pieces of Mr. Coo w pełni korzysta z współczesnych rozdzielczości, zaś grą retro wydaje się być pod każdym innym względem. Czym kojarzy mi się trochę z platformówkowym Cupheadem.

Mniej więcej od połowy The Many Pieces of Mr. Coo wyraźnie zmienia charakter. Jakby autor dopiero w tym miejscu ostatecznie zdecydował, że wolałby zrobić bardziej klasyczną przygodówkę. Pan Coo, trochę jak Klaymen w The Neverhood, budzi się nagle w lokacji nie narysowanej lecz sfilmowanej; i niepokojąco przy tym zagraconej. Jednocześnie akcja zwalnia, a aby posunąć ją do przodu nie wystarczy już mechanicznie klikać w pojedyncze aktywne punkty, za to trzeba zmierzyć się z szeregiem zadań. Nadal nie są one szczególnie skomplikowane, przypominają raczej zagadki z prostszych gier Amanity. Przy czym oczywiście największą atrakcją jest to, że kierujemy członkami poćwiartowanego bohatera, zachowującymi się jak dwie, w porywach trzy niezależne postacie. Pierwsze skrzypce odgrywa najmądrzejsza z nich głowa, pomocna bywa silniejsza i sprawniejsza fizycznie część spodnia (zatyłcze?). Spoiwem tego osobliwego zespołu powinien być tułów, który jednak jest najmniej aktywny. Całą trójkę łączy też to, że są wyjątkowo pozytywnie nastawieni do... przeżycia. Co jest szczególnie ważne w świecie tak bardzo nieprzewidywalnym, w którym chyba niewielu przygodówkowych bohaterów dałoby radę przetrwać w jednym kawałku.

Sport to jedna z licznych pasji pana Coo. Powyżej trening na rowerku stacjonarnym, niżej piłka... nożna.

Inne postacie również nie mają łatwo. Zwłaszcza te przyjaźnie nastawione, jak rączy kurczak (któremu towarzyszymy od chwili narodzin) albo pewna milcząca "dama" (wyobrażam sobie, że gdyby posiadała otwór gębowy, w kółko powtarzałaby "oczy mam tu" ;)). Pan Coo także nie wydaje żadnych dźwięków, nie licząc gry na instrumentach. A przynajmniej do czasu. Dlatego tym ważniejszą rolę odgrywa w The Many Pieces of Mr. Coo podkład muzyczny, świetnie dopasowujący się do niestworzonych rzeczy objawiających się na ekranie.

I tylko szkoda, że gra kończy się w sumie tak nieco znienacka, planszą "Ciąg dalszy nastąpi". Niestety biorąc pod uwagę, że do obecnej postaci rozrastała się ponad dekadę, co więcej wydana została w cieniu nieporozumień autora (Nacho Rodrigueza) z deweloperem (Gammera Nest), żeby wierzyć w kontynuację trzeba by mieć optymizm pana Coo. Na pocieszenie można sobie za to sprawić wydanie kolekcjonerskie, zawierające m.in. mini puzzle oraz taki fajny breloczek. Sęk w tym, że dostępne (na razie?) tylko na konsole.


Copyright (c) Przygodoskop. Wszelkie prawa zastrzeżone.