Życie na pustyni nie jest usłane różami. A co dopiero na pustynnej planecie, gdzie o różach nikt nawet nie słyszał. Ludzie być może już dawno musieliby się stąd wynieść, gdyby nie pewne odporne na ciężkie warunki, a przy tym łagodnie usposobione stworzenia. Ogromne Gnaath czują się na pustyni jak (wielo)ryby w wodzie. Swymi długimi trąbami sięgają w głąb ziemi w poszukiwaniu składników odżywczych, co skrzętnie wykorzystują miejscowi rolnicy. Okazuje się bowiem, że pokryta naroślami, zrogowaciała skóra na grzbietach Gnaath jest wyjątkowo... żyzna i świetnie nadaje się pod uprawę np. owoców. Nie wspominając o odzyskiwaniu zeń wody - stado Gnaath z pewnością przydałoby się także bohaterom The Third Wish.
Chyba trochę się zagalopowałem i zboczyłem z głównego wątku. Osią fabuły Shards of God nie jest przecież uprawa Gnaath, lecz sprawa morderstwa... samego Boga Mun. Do jej rozwikłania powołana zostaje młoda siostrzyczka Ava z międzyplanetarnego zakonu Vigil, działająca pod opieką surowej, acz sprawiedliwej siostry przełożonej. Autor gry jako inspirację wymienia m.in. "Imię róży", a pod pewnymi względami Shards of God przypomina też "Diunę" czy "Świat dysku". Z cech charakterystycznych warto wspomnieć jeszcze o niepospolitej ścieżce dźwiękowej. Mam na myśli rozbrzmiewające, zwłaszcza wewnątrz monumentalnych budowli, motywy naśladujące muzykę sakralną/chóralną. Raczej nie zostanę ich fanem, ale przyznaję, pasują tu idealnie.
|